wtorek, 23 lipca 2013

3. Pijany nie zawsze ma szczęście.

  Wstałam z leżaka i udałam się w kierunku domu. Nadal byłam cała przemoczona, moje włosy wyglądały jak gówno, sukienka przykleiła się do mnie jak rzep do psiego ogona ale miałam to gdzieś. Pomimo ciągłego szumienia w uszach i bólu głowy szłam i niczego nie dałam po sobie poznać. Okrążyłam dom, tylko po to żeby się do niego dostać. Kiedy byłam już w środku skierowałam się do mojego pokoju, po drodze spotykając kilku chłopaków, których nie znałam, i którzy gwizdali na mój widok. Westchnęłam i weszłam do swojego pokoju od razu rzucając się na szafę. Zdecydowałam że nie mam nic odpowiedniego więc poprostu nie zejdę już na dół, przebiorę się w piżamę i obejrzę jakiś film na komputerze, albo poprostu poczytam książkę. Przy tak głośnej muzyce jaka wydobywała się z namiotu raczej nie zdołałabym zasnąć. Wzięłam piżamę i skierowałam się do łazienki zwijając za sobą czystą bieliznę. W tym momencie chyba wiedziałam skąd taka reakcja chłopaków na mój widok. Moja sukienka była tak przyklejona do mojego ciała że przebiła przez nią moja czerwona koronkowa bielizna, której majtki były dość skąpe. Z niesmakiem ściągnęłam z siebie mokrą sukienkę, z której dosłownie kapało oraz mokrą bieliznę i weszłam pod prysznic. Ciepłe krople wody otulały moje ciało na chwilę wciągając mnie w inny świat. Zapomniałam o wszystkim. Prysznic zawszę tak na mnie działał, praktycznie od małego. A właściwie to od śmieci brata. Jedyne miejsce gdzie miałam spokój to właśnie łazienka, gdzie brałam długie kąpiele i zapominałam o Bożym świecie. To była właśnie jedna chwil kiedy chciałam zapomnieć. Zapomnieć że poznałam kogoś takiego jak Justin. Czując, że mi wystarczy, po jakichś 30 minutach zakręciłam wodę, ubrałam się i wyszłam z łazienki. Odruchowo spojrzałam przez okno i usmiechnęłam się na ten widok. Ujrzałam ludzi bawiących się w najlepsze, setki włączonych lampek choinkowych zdobiących ogród a nad tym wszystkim, niebo pełne gwiazd które wisiało nad tym wszystkim czuwając i dając moim rodzicom niezapomnianą noc. Nie mogłam się powstrzymać i mimo dość ekstrawaganckiej koszulki nocnej wyszłam na balkon. Zauważyłam że pod moim oknem była rozłożona trampolina po której skakała młodsza częć rodziny. Widząc ich radość na mojej twarzy mimowolnie pojawił się lekki uśmiech. Akurat zaczęła lecieć polska piosenka, którą bardzo lubiłam. Tak w ogóle to lubiłam niektóre piosenki polskich wykonawców. Ta była wyjątkowa. Miała w sobie coś magicznego, coś że mimo iż nie lubię tego robić, zaczęłam ją śpiewać.


Nie uda nam się mieć wszystkiego na raz,
Coś kończy się żeby coś mogło trwać,
Ta brakująca część ukryta tu gdzieś,
Do pełni szczęścia brak nam jej.


Te słowa miały dla mnie głębokie znaczenie. To prawda że nie można mieć wszystkiego na raz. Ja nie mogłam mieć rodziny i brata. Straciłam wszystko. Chociaż próbowałam to zrozumieć, to nie potrafiłam. Inne dzieci miały to naczym zależało mi najbardziej - rodzinę. Moja rozleciała się kiedy miałam 10 lat, a to wszystko to moja wina. Wspomnienia przeleciały przez moją głowę. Każdy moment dnia, którego miało nie być.


- Jeszcze raz dziękuję ci że tu ze mną przyjechałaś. Nawet nie wiesz jakie to dla mnie ważne.
- Ojj żebyś się nie zdziwił, bo wiem - uśmiechnęłam się szeroko.
- Ale naprawdę, dziękuję - uśmiechnął się szczerze i mnie przytulił.
- Dobrze, jedź już i dokop tym gnojkom.
- Margaret! Słownictwo! - zaśmiał się udając głos mamy
- Ohh zamknij się i jedź... - już chciałam odejść od samochodu ale zatrzymał mnie.
- Zaczekaj. Chciałem ci coś dać. - Puścił moją rękę i zdjął łańcuszek. - Załóż go.
- Nie, jaa... ja nie mogę...
- Zamknij się i weź. Miej go na szczęście. Jakby coś się nie daj Boże stało, ja zawsze będę z tobą. I wież mi, chcę abyś go nosiła. W końcu jesteś moją małą brzydulą - rozczochrał mi włosy. - Kiedy kogoś pokochasz, i będziesz wiedziała że to właśnie ten facet jest tym jedynym rozłącz go. Serce pozostaw sobie a kluczyk daj temu pechowcowi. - zaśmiał się.
- Dziękuję - odpowiedziałam, dałam mu buziaka w policzek i odsunęłam się wracając do grupy ludzi, którzy kibicowali uczestnikom.
Kiedy tylko pojawiło się zielone światło, ruszyli. Chris wychodził na prowadzenie i to mnie bardzo cieszyło. Uśmiech zniknął mi z twarzy kiedy zauważyłam że coś jest nie tak. Samochód zaczął jechać slalomem, kiedy w końcu wjechał w mur.
- Nie!!! - krzyknęłam, ale było już za późno.


Nawet się nie zorientowałam kiedy zaczęłam płakać. Te wizje były takie wyraziste, jakby stało się to poprzedniego dnia. Zaczęłam szybko dyszeć i wróciłam do pokoju. Nie zważając na swój strój zeszłam na dół do kuchni i zalałam sobie do szklanki wody gazowanej. Miałam gdzieś wzrok wszystkich gapiów, ja po prostu chciałam zapomnieć. W tym momenie naszłą mnie ciekawa myśl. Skierowałam się do salonu, i zatrzymałam wzrok na dębowym meblu, zwanym barek, gdzie moi rodzice chowali alkohol. Podeszłam bliżej i wyciągnęłam z niego pierwszą lepszą butelkę, po czym wróciłam na górę i zamknęłam za sobą drzwi na klucz, który wrzuciłam do kieszeni. Jutro i tak wszyscy będą skacowani więc nikt nie zauważy czy się schlałam czy nie. Wzięłam pierwszy łyk, przez który na mojej twarzy pojawił się grymas. Ciecz paliła mnie w gardło przez co kilka razy zakaszlałam ale później łatwo poszło. Nim się obejrzałam poszła cała butelka, przez co zaczęło mi się kręcić w głowie. Nie kierowałam nad tym co robiłam a nie mogłam nic na to poradzić. Bez świadomości wyszłam na balkon i spojrzałam w dół. Widziałam pustą trampolinę, co wywołało mój śmiech. Smiałam się cały czas i nie zwracałam uwagi na głupie spojrzenia innych ludzi.
- Meg?! Meggie chodź do nas!- usłyszałam podekscytowany krzyk Diany z dołu.
- Nie - powiedziałam dalej śmiejąc się jak głupia przy czym strasznie mocno wychyliłam się przez poręcz.
- Jezu, ona jest pijana - Diana przyłożyła rękę do ust z przerażeniem.- Margaret nie ruszaj się! - zauważyłam że biegnie w stronę wejścia do domu na co wzruszyłam ramionami i przeszłam przez barierkę, tak że stałam na krawędzi i wystarczyło tylko że się puszczę i polecę w dół.
- Margaret, nie wygłupiaj się i zejdź stamtąd! - krzyczał Alex, ale jak grochem o ścianę. Dalej uśmiechałam się jak głupia i patrzyłam w dół. Szczerze, to niezłe zbiegowisko się uzbierało.
- Alvin, to nie jest śmieszne, zejdź stamtąd natychmiast. - warknął "pan wielkie ego".
- Spadaj - odwarknęłam i spojrzałam na trampolinę. Czułam jakby wołała do mnie: "Skacz na mnie!"  Lekko odchyliłam się do przodu.
- Margaret, nie waż się skakać! - tym rzem Pattie próbowała swoich sił, na marnę. Obróciłam się i zobaczyłam że ktoś szarpie za klamkę i wali w drzwi. Nie przejęłam się zbytnio, jeszcze raz spojrzałam w dół, wychyliłam nogę i odbiłam się z drugiej co zaowocowało moim upadkiem w dół. Nigdy nie czułam takiej adrenaliny jak wtedy. Z moich ust wydobył się krzyk, ale nie bałam się. Pewnie po części była to zasługa wypitych przeze mnie procentów, ale też pewnie adrenaliny, którą chciałam poczuć. W końcu poczułam że moje ciało odbija się od materiału trampoliny i znowu znajduje się w powietrzu i tak kilka razy aż w końcu przestałam i leżałam plackiem na samym jej środku. Usiadłam na prosto, rozejrzałam się i widząc wystraszone miny wszystkich zebranych zaczęłam się śmiać.
- No co? - spytałam, kiedy się uspokoiłam.
- Czyś ty do reszty zgłupiała?! - krzyknęła na mnie matka.
- To podchwytliwe pytanie? - uniosłam brew
- Ja już nie mam do niej siły...
- Justin, zaprowadź ją do pokoju, ja pogadam z jej matką - usłyszałam szept Pattie.
Bieber podszedł do mnie i wziął mnie na ręce. Nie protestowałam, nie przy ludziach. Sciągnął mnie z trampoliny i ruszył do wejścia do domu.
- Okej, koniec przedstawienia. Możesz mnie puścić - powiedziałam, kiedy tylko przekroszyliśmy próg mieszkania.
- Tak, masz rację. - posłał mi oburzone spojrzenie i postawił mnie na ziemie.
- dziękuję. - rzuciłam obojętnie i ruszyłam na górę. Pod moimi drzwiami stała Diana, która trzeba przyznać nie była zadowolona z tego że widzi mnie przed sobą.
- Margaret?! A-ale...jak..? - dziewczyna się jąkała na co wzruszyłam ramionami i otworzyłam drzwi kluczem. - Ooooo nie. Nie mów mi że skoczyłaś. - nie odpowiedziałam - Meg do jasnej cholery jak możesz być taka bezmyślna?! Wiesz że właśnie zniszczyłaś najlepszy dzień w życiu swojej matki?!
- Ona już miała najlepszy dzień w życiu!
- Widocznie tamto życie nie rozpoczęło się tak dobrze że układa je sobie na nowo!
- Masz na myśli to że beze mnie była by szczęśliwsza?!
- Jak byś tego nie zrobiła to pewnie powiedziałabym że nie, ale po tej szopce co odstawiłaś mogę tylko stwierdzić że tak, pewnie dzisiaj gdyby ciebie nie było byłaby szczęsliwsza!
- W takim razie wyjdź stąd! Może ty bez mojego towarzystwa też będziesz szczęśliwsza!
- I wież mi, że tak zrobie! - krzyknęła i wyszła trzaskając drzwiami. Chwilę stałam w miejscu i próbowałam przetworzyć to co stało się w ciągu ostatnich 10-ciu minut. Doszło do mnie tylko to że skoczyłam i zniszczyłam wesele własnej matce. Westchnęłam i zatoczyłam się do szafy. Nie miałam ochoty trzyamć się tego jak ubierałam się zwykle więc wybrałam pierwsze lepsze rzeczy. Wyjęłam żółtą neonową koszulę bez rękawa, czarne legginsy a z dołu szafy wygrzebałam neonowe vansy żeby chociaż coś było pod kolor. Poprawiłam rzęsy czarnym wodoodpornym tuszem i z szufladki biurka wyciągnęłam okulary przeciwsłoneczne, które założyłam na nos by ukryć oczy pełne łez, które z impetem napływały mi do oczu. Z czasem było ich coraz więcej aż w końcu zaczęły tworzyć dwa małe wodospady na moich policzkach. Wsunęłam na lewą rękę kilka bransoletek i założyłam kolczyki w kształcie serca. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Przynajmniej muszę stwarzać pozory że nic się nie stało i że nie jestem zdołowana. Spojrzałam w lustro i muszę stwierdzić że nie wyglądałam źle a wręc przeciwnie. Zwykle ubierałam się buntowniczo, typu ćwieki, conversy a moim kolorem przewodnim był czarny. Tylko na okazje ubierałam się wesoło, na przykład na ślub mojej matki ubrałam żółtą sukienkę i szpilki. Teraz wyglądałam bardziej....dziewczęco? Parsknęłam i pokręciłam przecząco głową. Czym ja się przejmuję? Ubranie jak ubranie. Każde jest po to żeby nie świecić tyłkiem przy ludziach. Podeszłam do drzwi i wyszłam z domu. Muzyka dalej grała w najlepsze a ludzie bawili się, skakali, tańczyli, pili i dobrze im się żyło. Przynajmniej w tym momencie. Skierowałam się w stronę parku. Było ciemno ale nie przeszkadzało mi to. W okół mnie nie było ani jednej żywej duszy co było mi na rękę. Nogi poniosły mnie wąską ścieżką aż nad rzekę. Poszłam bardziej w głąb lasku aż znalazłam ławkę. Usiadłam tam i zaczęłam rozmyślać. O wszystkim. O tacie, o mamie, o dzisiejszym dniu i o życiu. Mimo iż czułam jak procenty dryfują w moim krwiobiegu w tym momencie dobrze wiedziałam co robię. Nie czułam się pijana choć trochę kręciło mi się w głowie. Uznałam to za przejaw choroby, zwanej głupotą. No tak, geniusz to ja mam wrodzony. W głowie cały czas bębniły mi słowa Diany "pewnie dzisiaj gdyby ciebie nie było byłaby szczęsliwsza". Te słowa odbijały się echem w mojej głowie, aż rozbolały mnie skronie. Nie miałam ochoty dzisiaj już wracać do domu, a to że noc była ciepła tylko mnie pocieszyło. Co ja właściwie zrobiłam? Co strzeliło mi do głowy żeby skoczyć z balkonu?! Naprawdę jestem aż tak lekkomyślna?! Skuliłam się na ławce i zaczęłam się rozluźniać, by choć na moment zapomnieć o tym że żyję. Ku mojemu zdziwieniu, szybko poszło. Zasnęłam w ciągu...ośmiu minut?

   Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Nie wiedziałam gdzie jestem i co ja właściwie robiłam w tym miejscu. Rozejrzałam się i stwierdziłam że jestem w parku. Podniosłam się szybko, co było błędem gdyż moje skronie zabolały tak jakby coś wybuchło mi w głowie. Skuliłam się na ławce i próbowałam je trochę rozmasować ale na nic. Tym razem powoli wstałam i podparłam się ławki. No tak. Whiskey to nie był dobry pomysł... Odepchnęłam się delikatnie od jednej ze sztachetek oparcia i stanęłam prosto. Stałam tak kilka sekund i ruszyłam z powrotem do domu cały czas trzymając się za głowę. Chciało mi się zwymiotować ale powstrzymywałam się by nie upokorzyć się publicznie. Przechodziłam właśnie obok domu Bieberów, kiedy kątem oka zauważyłam w oknie postać. Po rozwalonej fryzurze stwierdziłam że to Justin. Patrzył na mnie i przeszywał mnie wzrokiem. Dosłownie czułam jak wiercił mi dzióry w ciele. Przestałam masować skronie i spuściłam głowę. Miałam okulary na nosie ale czułam że mimo wszystko i tak wyglądam okropnie. Wreszcie doszłam do drzwi i delitatnie je uchyliłam. W domu, ogrodzie jak i w mojej głowie panował czysty haos. Ja na pewno nie będę tego sprzątać, pomyślałam i ruszyłam po cichu na górę. Szybko przebrałam się w piżamę a ubrania jak zwyklę porozrzucałam po całym pokoju. Zegarek jak na złość przestał działać więc zaczęłam szukać mojego telefonu, który były w kieszeni czarnych szortów w których byłam w szkole poprzedniego dnia. Jak się okazało jakimś cudem były one pod łóżkiem. Rzuciłam się na nie jak szczerbaty na sztuczną szczękę i spojrzałam na wyświetlacz. 8 rano. To by wyjaśniało dlaczego wszyscy śpią. Na ekranie widniało 12 nieodebraych połączeń od Diany, 4 od Kim i 2 od nieznanego numeru. Prychnęłam i oparłam się o łóżko. Od niechcenia spojrzałam pod nie, a papierowe pudełko po butach przykuło moją uwagę. Wyciągnęłam je i zajrzałam do środka. W środku znajdował się stary album na zdjęcia i jakieś małe plastikowe pudełeczko. Zajrzałam do środka i jedna samotna łza spłynęła po moim policzku, którą natychmiast starłam. Wyciągnęłam ze środka srebrny łańcuszek i usiadłam na łóżku. Teraz rozkleiłam się kompletnie. Spojrzałam na album, który otworzyłam na pierwszej stronie. Byłam tam ja i Chris bawiący się w basenie. Przypomniał mi się ten dzień tak dokładnie, że zdawałoby się że było to wczoraj. Od niechcenia spojrzałam w okno i z zaskoczenia aż podskoczyłam.  Na balkonie stał we własnej osobie Justin Bieber. Zaczęłam się go powoli bać. Wpatrywał się we mnie jak chory psychicznie. Przestraszyłam się i szybko podeszłam do okna po czym zasunęłam rolety. Pomyślałam że mam zwidy i potrzebuje psychiatry albo to on go potrzebuje.

~*~
Z GÓRY PRZEPRASZAM ZA BŁĘDY!!!!!

Nie jestem na swoim komputerze i mi tu błędów nie wykrywa.
Dzisiaj rano przyjechałam do cioci na tydzień więc rozdział może być troszkę opóźniony.
Udało mi się skopiować (na szczęście pamiętałam by to zrobić) na bloggera bo zazwyczaj pisze w notatniku na pulpicie.
Macie szczęście że ciocia ma  WI-FI i i komputer xD
Dziękuję wszystkim, którzy czytają <3
Błędy poprawie jak wrócę do domu :)
Ktoś się tu niecierpliwił więc pisałam na szybko xDD
TAK MARTYNA MÓWIĘ O TOBIE!!!
Do następnego <3


1 komentarz: